Minister Finansów Mateusz Szczurek pytany kiedy Polska przystąpi do strefy euro ogłosił wczoraj, że Polska najprawdopodobniej przyjmie euro dopiero po 2020 roku. Polska zobowiązała się przyjąć euro, gdy wstępowała do Unii Europejskiej. Wówczas jednak europejskim decydentom wydawało się, że to Polska będzie stała w kolejce do unijnej waluty, więc nie określili oni daty polskiego przystąpienia.
Na chwilę obecną Polska nie spełnia nawet podstawowego wymogu przystąpienia do strefy walutowej, gdyż nasz deficyt finansów publicznych ciągle przewyższa 3% PKB (mimo przejęcia pieniędzy z OFE). Oczekiwany wynik poniżej trzech procent ma osiągnąć dopiero za rok-dwa. Dopiero wtedy moglibyśmy rozpocząć rozmowy na temat harmonogramu przyjmowania unijnej waluty, a od uchwalenia harmonogramu do zmiany w naszych portfelach jest jeszcze długa droga.
Szczurek ma rację twierdząc, że nie opłaca nam się śpieszyć do słabej strefy euro. Nie powinniśmy myśleć o akcesji tak długo, jak Europa Zachodnia nie poradzi sobie z kryzysem długu publicznego, a to nie nastąpi bez reform oraz kilku lat wysokiego wzrostu PKB i inflacji, które zmniejszyłyby relację długu publicznego do PKB. Tymczasem UE nie myśli o reformach gospodarczych, wzrost gospodarczy jest ciągle słaby, a inflacja pozostaje na poziomie historycznie niskim. Problem niskiej inflacji uderza zresztą również w nasz budżet.
Ponadto Polska nie godzi się na mechanizm tzw. węża – korytarza walutowego, który zobowiązuje państwo-kandydata do ochrony wartości waluty. Zasady przystępowania do strefy euro powstawały w czasach, w których za kluczowe wskaźniki stabilności gospodarczej uznawano poziom inflacji, stopy procentowe oraz stabilność walut. Dziś europejscy mocodawcy modlą się o wyższą inflację (która nadpłaciłaby część długu), stopy procentowe pozostają historycznie niskie (a wzrost i tak nie wraca). Korytarz wymusza walkę o utrzymanie wartości waluty. Doświadczenie pokazało, że skutkuje to tendencją do nadmiernego umacniania walut narodowych przed akcesją, co długotrwale winduje wzrost cen i obniża konkurencyjność gospodarki. Dla polskiej, opartej na taniej sile roboczej, gospodarki byłoby to zabójcze.
Największą przeszkodą stojącą na drodze do euro nie są jednak wymagania Komisji Europejskiej, a konieczność zmiany polskiej Konstytucji. Konstytucja gwarantuje określone prawa i obowiązki Narodowego Banku Polskiego, których musielibyśmy zrzec się na rzecz Europejskiego Banku Centralnego. A to wymaga zmiany polskiej ustawy zasadniczej na co – w obecnych i przewidywalnych warunkach sejmowych – nie ma szans.
Oby tylko to nigdy nie nastąpiło!
OdpowiedzUsuń