poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Nadwyżka, która prawie powaliła Stany Zjednoczone Ameryki

Ostatnie lata szalenie wyczuliły nas na zagrożenia związane z przerostem zadłużenia publicznego. Kryzys długu publicznego (suvereign debt crisis) po obu stronach Atlantyku kosztował miliony ludzi utratę pracy i pogorszenie jakości życia. Dziś nikt nie chce pójść w ślady Grecji, ale w styczniu 2001 roku nad Stanami Zjednoczonymi zawisło zupełnie inne widmo, które wprawiało ekonomistów w przerażenie. Była to groźba… spłacenia całego amerykańskiego długu publicznego.

Scheda po Clintonie

Regularne i wysokie nadwyżki były miłą pozostałością ekonomiczną po dwóch kadencjach Billa Clintona. Po trzech kadencjach dominacji politycznej Republikanów amerykańskie finanse publiczne były w opłakanym stanie. Prezydent Reagan finansował obniżki podatków drastycznie narastającym deficytem, a rządzący po nim Bush Senior był ekonomicznie zbyt nieudolny, by ograniczyć rozmiary dziury budżetowej (nie pomogła mu w tym również pierwsza wojna w Zatoce Perskiej). Clinton wygrał wybory słynnym hasłem Gospodarka, głupcze i nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Przeprowadził masową deregulację sektora bankowego, zredukował wydatki publiczne i uporządkował przychody. Kongres przegłosowywał pakiet prezydenckich reform gospodarczych w atmosferze święta państwowego i przy wielkim narodowym uniesieniu zgromadzonych.


W efekcie budżet federalny uzyskał długotrwałą i wyraźną nadwyżkę budżetową, która nałożyła się w czasie z niespodziewanym wybuchem amerykańskiej prosperity, oraz szaleńczym wzrostem indeksów giełdowych. To był ten czas, kiedy wydawało się, że Stany Zjednoczone zakończyły historię i rozpoczęły okres budowy bezkresnego dobrobytu ekonomicznego. Gdy Clinton oddawał władzę Bushowi Juniorowi, Biuro Budżetowe Kongresu przewidywało 5,6 biliona dolarów nadwyżki budżetowej w przeciągu dziesięciu lat. Nawet dziś ta liczba brzmi imponująco, a na początku 2001 roku była wręcz niewyobrażalna. Gdyby prognoza się spełniła, to USA spłaciłyby swój cały redukowalny dług publiczny (czyli taki, który da się spłacić np. bez likwidowania funduszy emerytalnych) i jeszcze zostałyby trzy biliony dolarów nadwyżki. No i zaczęła się polityczna panika.

Nadwyżka, która mogła zabić gospodarkę USA

Czego obawiali się Amerykanie, skoro nadwyżka budżetowa to takie miłe dla ucha wyrażenie? Jawiły się dwa olbrzymie zagrożenia. Po pierwsze spłacenie długu publicznego pozbawiłoby FED (amerykański bank centralny) szeregu narzędzi interwencji na rynku. Musimy pamiętać, że od końca wojny światowej polityka gospodarcza prowadzona jest dwutorowo: 1) poprzez regulacje, politykę podatkową, prawną, subwencje i inne funkcje, które pełnią organy rządowe (Ministerstwo Finansów, Gospodarki czy Skarbu) oraz poprzez politykę monetarną prowadzoną przez bank centralny. Amerykański FED często interweniował na rynku obligacji federalnych. Gdy je skupywał, oprocentowanie obligacji malało, malały więc rynkowe stopy procentowe, oprocentowanie kredytów konsumpcyjnych i hipotecznych oraz inne wskaźniki powiązane z rentownościami obligacji. W ten sposób Rezerwa Federalna wpływała na dynamikę i kierunek zmian gospodarczych. Gdyby rząd wykupił wszystkie długi, FED nie mógłby interweniować na rynku obligacji federalnych, gdyż ten przestałby istnieć!

Drugi problem polegał na tym, że w myśl amerykańskiego prawa rząd nie może tak po prostu chomikować nadwyżek. Musi je wydawać. Amerykanie nie mieli gotowych planów inwestycji infrastrukturalnych ani nie czuli potrzeby budowania nowych dróg, poszerzania opieki społecznej czy kreowania kolejnych wydatków zbrojeniowych. Jedyną możliwością wykorzystania nadwyżki były masowe inwestycje w rynek kapitałowy. Inwestycje na skalę, której świat jeszcze nie znał. Scenariusz taki musiałby zakończyć się wielkimi bańkami spekulacyjnymi i spektakularnymi krachami giełdowymi. Było groźnie.

Na kłopoty Bush!

Na szczęście amerykańscy politycy stanęli na wysokości zadania. Nikt im nie musiał dwa razy powtarzać, że jest pięć baniek do rozdania. Bush obiecał swoim wyborcom potężne obniżki podatków. Jeżeli myśleliście, że bombardowanie Bagdadu było najbardziej spektakularnym wyczynem Busha, to musicie usłyszeć o jego podatkowej hojności. Z marszu obniżył podatki o 1,35 biliona dolarów w perspektywie 10 lat. Dał każdemu, komu się dało. Podniósł kwotę wolną od podatku, obniżył podatki dochodowe, zwiększył ulgi korporacyjne. Kto bogatemu zabroni? Nie przeszkadzało mu nawet to, że ekonomiści i statystycy zaczynali bić na alarm…


Pomyłka statystyków, czyli koniec iluzji

Trzy miesiące po przegłosowaniu obniżki podatków przyszło załamanie wpływów budżetowych. Z dnia na dzień okazało się, że ubyło 200 miliardów dolarów podatków rocznie, z czego spadek o 75 miliardów wynikał z obniżki, a 125 z… błędu statystycznego. Za najbardziej stabilną część przychodów podatkowych uznawano między innymi wpływy z różnych podatków od dochodów osobistych, bo większość ludzi nie traci pracy z dnia na dzień. Statystycy byli bardzo zdziwieni, gdy w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych wpływy z tytułu podatków od dochodów osobistych rosły szybciej niż pensje. Pominęli jeden aspekt: w skład grupy podatki od dochodów osobistych wchodzi również podatek od zysków giełdowych. Kiedyś prywatne zyski z dywidend i sprzedaży akcji były na tyle małe, że nie wpływały istotnie na stabilność przychodów budżetowych. Lata dziewięćdziesiąte to gorączka dotcomów, wielka internetowa bańka spekulacyjna, która pompowała do kieszeni drobnych inwestorów wielomiliardowe zyski z giełdy. Pompowała również podatki od dochodów osobistych, a wraz z nimi prognozy budżetowe. Gdy bańka pękła, wizja pięciu bilionów dolarów nadwyżki prysła równie szybko i boleśnie.

Bolesne memento

Amerykanie mieli koszmarnego pecha. W budżet jednocześnie uderzyło spowolnienie gospodarcze i obniżka podatków. Po pół roku przyszło uderzenie znacznie boleśniejsze: dwa samoloty wbiły się w bliźniacze wieże WTC w Nowym Jorku, a trzeci uderzył w Pentagon. Bush poszedł na wojnę z terroryzmem i drastycznie podniósł wydatki na zbrojenia. Bo dekadzie prosperity Clintona przyszedł czas na dekadę Busha, której jednym z symboli stał się rozkład dyscypliny finansów publicznych. A o miticznych pięciu bilionach dolarów wszyscy dawno zapomnieli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie obrażaj innych uczestników dyskusji. Autora możesz, jeżeli czujesz taką potrzebę :-)