sobota, 3 maja 2014

Czy ustawa Wilczka przyniosłaby dziś takie same efekty jak w 1988 roku?

30 kwietnia zmarł ojciec sukcesu polskiego kapitalizmu – Mieczysław Wilczek. Komunista, który otworzył drogę do powstania ponad trzech milionów mikro i małych przedsiębiorstw w przeciągu dwóch lat. To oni dźwigali potem polską gospodarkę przez trudne lata reform Balcerowicza i do teraz stanowią o jej sile. Czy podobna liberalna reforma miałaby sens i w dzisiejszej rzeczywistości? Czy szeroka deregulacja stworzyłaby kolejny milion miejsc pracy?

Argument na nie: brak popytu

Końcówka PRL to czas koszmarnego deficytu towarów na rynku. Polacy byli gotowi kupić niemal wszystko, na co akurat trafili na bazarze, bo wszystkiego brakowało. Jeżeli wystawiłbyś na rynku sto garnków na sprzedaż, to nie miałbyś większego problemu z sprzedaniem ich w przeciągu dnia-dwóch. A potem mógłbyś handlować rajstopami, radiami, niemieckim proszkiem do prania, czymkolwiek. Rynek wszystko wchłaniał.

Dzisiaj warunek wyraźnej nadwyżki popytu nad podażą nie jest spełniony – polski rynek jest napchany towarami i usługami. Jesteśmy częścią wspólnego rynku Unii Europejskiej i bardzo trudno jest wyciąć swój kawałek tortu. Na rynkach zagranicznych ciągle konkurujemy głównie tanią siłą roboczą. Gdyby dziś nagle pojawił się nowy milion firm, to nie miałyby one po prostu komu sprzedawać.


Argument na nie: brak energii do wyzwolenia

Lubimy myśleć i opowiadać, że gdyby nie fiskus, ZUS, państwo, Unia i przepisy, to zawojowalibyśmy świat. Przecież jest tyle energii i przedsiębiorczości do wyzwolenia! Otóż – niestety, ale jej nie ma. Wiem, podatki i ograniczenia bolą i utrudniają działalność gospodarczą, ale jej nie uniemożliwiają. Jest drastyczna różnica między sytuacją z PRL-u, kiedy prawo zabraniało większej działalności gospodarczej, a dzisiejszymi realiami, w których trzeba płacić podatki (jedynie i aż). Poza tym przepisy i podatki mają to do siebie, że przeszkadzają najsłabszym. Zdeterminowany i przygotowany do prowadzenia działalności gospodarczej przedsiębiorca przeskoczy trzysta złotych miesięcznie pierwszego ZUS-u.

Polska przedsiębiorczość hula aż miło. To mali przedsiębiorcy niosą na swoich plecach resztą gospodarki, płacą proporcjonalnie najwięcej podatków i są najtrudniejsi do zdarcia. Nie chodzi tylko o to, że na forach internetowych najwięcej do powiedzenia o prześladowaniu przedsiębiorców mają ci, którzy nigdy nie pracowali (bo prawdziwi przedsiębiorcy prowadzą swoje firmy, a nie marnują czas na forach). Chodzi o to, że nie mamy już wielkiego niewykorzystanego zapasu energii i przedsiębiorczości, bo przedsiębiorczy wulkan kipi.


Argument na tak (?): liberalna filozofia

Z wsparciem dla zwolenników „nowej ustawy Wilczka” przychodzi liberalna filozofia. Co z tego, że nie ma luki podażowej (nadwyżki popytu)? Co z tego, że nie ma szerokich rzesz potencjalnych przedsiębiorców, którzy mogliby się zaktywizować? Jeżeli uznamy, że rolą państwa nie jest ingerowanie w działalność gospodarczą, to państwo po prostu nie powinno ingerować na taką skalę. Regulacje, zadłużenie publiczne należy ograniczyć nie dlatego, że wiążą one gospodarkę, lecz z powodu politycznych pryncypiów.

Oczywiście jeżeli Czytelnik wierzy w liberalną filozofię.

Argument na spokojnie: ekonomiczna efektywność deregulacji jest dyskusyjna

Gdy Jarosław Gowin zabierał się za deregulację kilkudziesięciu zawodów, to liberalni ekonomiści podejrzewali, że w przeciągu trzech lat dzięki deregulacji może powstać nawet 50 tysięcy miejsc pracy. Znajdą się pewnie Czytelnicy, na których liczba ta zrobi duże wrażenie. Dla porównania w marcu br. zarejestrowanych było o 72 tysiące mniej bezrobotnych niż w marcu 2013 roku. Oczywiście lepiej jest mieć mniejsze bezrobocie niż większe, ale budowanie programu politycznego na idei deregulacji jest politycznym samobójstwem. Większość wyborców w ogóle nie zauważa regulacji gospodarczych, a nawet dla przedsiębiorców nie jest to wystarczający argument, by oddać swój głos. Przy tym wszystkim pozytywne wpływy liberalizacji przepisów są dość ograniczone, jak widać po szacowanych skutkach reform Gowina (kto z Was w ogóle słyszał i zauważył, że deregulację zawodów przeprowadzono?).

Trzeba przy tym pamiętać również o kosztach. Deregulacja w Stanach Zjednoczonych dała podwaliny dla niemal dekady silnego wzrostu, ale powstające od tamtego czasu wielkie finansowe bańki spekulacyjne do dziś dają nam się we znaki. Deregulacja rynku taksówek to jeden nowy taksówkarz, na którego przypada dziesięciu oszukanych przez mafię taksówkarską. Możemy oczywiście powiedzieć: liberalizm na to, że to nie problem państwa!

Ale tu wracamy do punktu wyjścia – powiedzą to Ci, co wierzą w liberalizm.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie obrażaj innych uczestników dyskusji. Autora możesz, jeżeli czujesz taką potrzebę :-)